poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rozdział 4.

   Następny słoneczny dzień. Nareszcie mogłam się wyspać, dlatego czuje się dzisiaj wypoczęta i pełna pozytywnej energii, mam nadzieję, że nikt ani nic tego nie zepsuje.
Jak na razie szło dobrze. Po wstaniu z łóżka poszłam wziąć prysznic po którym ubrałam się w zwykłe domowe ubrania bo nie planowałam dzisiaj nigdzie wychodzić z tego powodu, że wstałam dosyć późno a muszę jeszcze rozpakować walizki. Skończyłam chyba po dwóch czy trzech godzinach, była już szesnasta. Z obolałymi plecami poszłam do Joy.
-Bąbelku zjemy coś, bo od rana nic nie miałam w ustach? - zapytałam na wstępie bo byłam naprawdę głodna, zresztą ja zawsze. Co jak co ale apetyt miałam wielki, dzięki Bogu nie było tego po mnie widać.
-No spoko, tylko w domu nic nie ma.
-To zamówimy. Może być chińskie?
-Tak, tylko z tej samej knajpy co zawsze i dla mnie to co zwykle.
-Okej.
Z pokoju Joy przeniosłyśmy się do kuchni. Kiedy znalazłyśmy numer do restauracji zadzwoniłam i złożyłam zamówienie. Z racji, że moja przyjaciółka też była żarłokiem trochę tego było. Zamówiłyśmy pierożki po chińsku w sosie słodko-kwaśnym, kurczaka po wietnamsku, polędwiczki smażone na maśle z czosnkiem,  krewetki w cieście sezamowy,  ryż smażony z warzywami i do tego sos czosnkowy i sos chili. Mimo, że było tego dużo to przy nas nic się nie zmarnuje.
Miły pan, który odbierał zamówienie poinformował mnie, że jedzonko powinno dojść do godziny więc nie pozostało nic innego jak czekać.Poszłyśmy do salonu i włączyłyśmy telewizję, w której jak zwykle nic nie było więc stanęło na jakimś programie muzycznym.
-Alba? - usłyszałam po jakiś dwudziestu minutach czekania.
-Słucham?
-Ja...ja chciałam się ciebie zapytać jak ty się czujesz? - o co jej znowu chodziło, jak niby mam się czuć.
-No normalnie, a jak mam się czuć? O co chodzi?
-Pytam jak się czujesz po tym wszystkim co się stało te trzy miesiące temu? Jeśli nie chce to nie musimy o tym rozmawiać ale widzę, że to cię nadal gryzie. - no to mnie zgięła, spuściłam wzrok na dywan bo nie wiedziałam co mam robić. Nie wiedziałam czy chcę o tym zapomnieć czy nie ale jednego byłam pewna, nie mam siły o tym na razie rozmawiać. Już miałam jej odpowiadać kiedy usłyszałam moje wybawienie. Dzwonek do drzwi.
-Otworzę, to pewnie jedzenie. - i tak kończąc temat, z wielką ulgą, wyszłam z pomieszczenia, w którym nadal była moja współlokatorka i skierowałam się w stronę drzwi. Złapałam za klamkę i otworzyłam. Jakież było moje zdziwienie kiedy zamiast zobaczyć dostawcy z jedzeniem, którego się spodziewałam zobaczyłam róże. Bardzo dużo róż. ;Tyle, że mogłoby się wydawać, że cały świat porosły te piękne kwiaty i zakryły wszystko.
Po chwili zza bukietu zaczął wyłaniać się świat a wraz z nim osoba, która owy bukiet trzymała. Tą osobą był nie kto inny jak David Luiz. Czyli jak się domyślam Johnny dotrzymał swojej tajemnicy.
-Cześć, chciałem cię przeprosić za to, że musiałaś się fatygować w środku nocy i podziękować ci, że mi pomogłaś, nie wiem co by było gdybyś się nie zgodziła pomóc. I naprawdę mi głupio, a to dla ciebie. - skończył swoje "przemówienie" i podał mi kwiaty.
-Dziękuję i nie ma za co, ale naprawdę nie musiałeś kupować tych kwiatów. Przecież to musiało kosztować majątek.
-To i tak nie dorównuje temu co ty zrobiłaś więc je po prostu weź i nie dyskutuj. - powiedział to jak jakiś dyktator ale ze śmiechem więc ja też się zaśmiałam i wzięłam bukiet.
-W takim razie dziękuję, są piękne. Wejdź, wstawię je do wody. - odwróciłam się i poszłam w stronę kuchni a za mną David. Znalazłam odpowiedni wazon, nalałam do niego wody i wstawiłam róże. Popatrzyłam na mojego gościa, a właściwie to na jego nos.
-A tak w ogóle to jak tam twój nos? - miał jeszcze opatrunek, ale nie duży.
-Powiedzmy, że może być. Nie zagram w najbliższym meczu i przez miesiąc będę miał specjalną maskę na mecze i treningi. - nie był zbyt szczęśliwy gdy to mówił.
-Ciesz się, że to nie było nic groźniejszego bo naprawdę to nie wyglądało za dobrze. Pamiętasz w ogóle jak ty to zrobiłeś?
-Chciałbym.  A tak poza tematem to może...tzn. nie musisz się zgadzać bo to tylko taka propozycja i wiesz...
-O co chodzi? Nie gryzę, możesz spokojnie powiedzieć. - zabawnie to wyglądało kiedy facet, który jest wyższy ode mnie o jakieś dwie głowy albo nawet więcej boi się mnie o coś zapytać.
-Noo, chciałem się zapytać czy może masz ochotę na spacer czy coś? - i kiedy miałam mu już odpowiedzieć kolejny raz dzisiejszego dnia mi przerwano.
-No Alba co ty tam robisz?! - krzyk Joy przeszył cały dom jak nie cały Londyn. Zupełnie o niej zapomniałam. Popatrzyłam na drzwi od kuchni i zobaczyłam w nich przyjaciółkę, która wyglądała jakby zobaczyła ducha.
-Joy to David, David to moja przyjaciółka Joy. - przedstawiłam ich sobie a oni podali sobie ręce.
-Mówiłam ci, że następnym razem mnie przedstawisz a ty mi nie wierzyłaś. Ja zawsze mam rację. - nie zawsze, tylko teraz, pomyślałam ale nie powiedziałam tego na głos bo zaraz by był wykład.
-To ja już będę szedł. - Luiz przerwał ciszę.
-Nie zostaniesz? Właśnie czekamy na jedzenie. - byłam dość uprzejmą osobą więc zapytałam z grzeczności. -Nie, muszę już lecieć bo mam wizytę u faceta, który robi te maski.
-No trudno, chodź odprowadzę cię. - wyszliśmy z kuchni. Odprowadziłam go do drzwi.
-Co do tego spaceru to chętnie, wpadnij jutro tylko nie za wcześnie bo nie jestem rannym ptaszkiem. - powiedziałam kiedy już miał odchodzić.
-Spoko. To do zobaczenia jutro.
-Do zobaczenia. - odparłam a on odszedł z uśmiechem na twarzy.
Stałam tak jeszcze w drzwiach dopóki David nie odjechał i nawet nie zamykałam drzwi bo właśnie w moją stronę zmierzał pan z naszym zamówieniem.



No to macie kolejny, akcja powoli się rozwija. Jak mogliście przeczytać Alba ma pewną tajemnicę, ale niedługo dowiecie się o co chodzi. Następny rozdział za tydzień. 
Zapraszam do komentowania, pozdrawiam i do następnego ! ;* .

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Rozdział 3

   Gdy wróciłam do domu było już po siódmej rano więc uznałam, że nie opłaca mi się iść spać. Moje zmęczenie i tak zniknęło gdzieś podczas nocnych przygód. W takim wypadku nie miałam co do roboty więc poszłam zaczerpnąć odprężającej kąpieli. 
Podczas leżenia w wodzie, pokrytej grubą warstwą pachnącej piany, rozmyślałam o tym co będę robić tutaj, w Londynie. Z pracą nie mam problemu ponieważ mogę wykonywać ją w domu. A mianowicie zajmuję się architekturą krajobrazu czyli np. projektowaniem ogrodów lub innych niezagospodarowanych obszarów zieleni. Miałam stronę internetową, ale także mój brat Francisco werbował klientów. Dlatego, że pracuje w tej branży już dość długo bo od siedemnastego roku życia to ze zleceniami nie mam problemu, czasami jest ich nawet za dużo. Zarabiam też nie mało więc tym też się nie martwię, jednak jak to się mówi : pieniądze szczęścia nie dają.
Po godzinnej kąpieli postanowiłam wyjść już z wanny, owinęłam się ręcznikiem i poszłam do pokoju wybrać jakieś ubrania na dzisiaj. Na szczęście dzisiejsza pogoda była o niebo lepsza od wczorajszej. Słońce świeciło i wiał przyjemny wiaterek. 
Z wybranymi rzeczami wróciłam do łazienki żeby się ubrać i pomalować.
Po wykonaniu wszystkich porannych czynności zeszłam na dół do kuchni, żeby coś zjeść. Siedziała tam już Joy.
-I jak pierwsza noc? Dobrze spałaś? - usłyszałam jej pytanie, na które się tylko zaśmiałam. -Z czego się tak śmiejesz?
-Gdybyś ty kochana wiedziała co ja robiłam tej nocy...
-Co? O co chodzi? - była strasznie zdziwiona, ale już widziałam ten jej chytry uśmieszek, myślała, że przespałam się z połową miasta.
-Nie, to nie to o czym myślisz. - odparłam i zaczęłam opowiadać jej całą historię od samego początku. 

-Nie no ty sobie chyba żartujesz!  Jesteś pewna, że ci się to nie śniło? -moja przyjaciółka widocznie nie mogła uwierzyć w to co się działo w nocy. 
-Tak jestem pewna na sto procent Joy.
-Dlaczego mnie nie obudziłaś ?! 
-Gdybym chciała to bym cię nie dobudziła. 
-No w sumie to masz rację, ale następnym razem mnie z nimi zapoznasz. 
-Nie będzie żadnego następnego razu. - i na tym się skończyło, pewnie Joy będzie mi truła przez najbliższy czas, że muszę ją poznać z chłopakami no ale cóż, pewnie już ich nigdy nie spotkam więc mi bardzo przykro ale moja przyjaciółka nie pozna swoich "idoli". 

Szpital St.Thomas.

-No stary, tym razem to naprawdę ostro zabalowałeś. - byłem właśnie u Luiza zobaczyć co u niego.
-Taa, wyobraź sobie, że zauważyłem Terry.  
-Więc, mam nadzieję, że czujesz się już lepiej bo jutro czeka cię ważna misja. - nie mogę mu odpuścić przeproszenia i podziękowania Albie, bo gdyby nie ona to nie wiadomo jakby mój przyjaciel skończył. 
-Jaka znowu akcja, Johnny? Jak na razie to ja mam dość wrażeń.
-No musisz iść do swojej wybawicielki z kwiatami, paść jej do stóp i błagać o wybaczenie za to, że przez ciebie nie miała spokojnej nocy.
-Jezu, nie przesadzaj. Pójdę do niej podziękuję i po sprawie. 
-No chyba sobie żartujesz, dopilnuje tego osobiście, żebyś nie spieprzył sprawy drogi przyjacielu. A teraz się przygotuj bo zaraz przyjdą chłopaki.
-Nie wiem czy to dobry pomysł, jeszcze skończy się tak, że drugi raz będę miał nos złamany.
-Ty się nie bój chłopaków tylko trenera bo do niego też będziesz musiał iść wszystko wyjaśnić.
-No to świetnie... - było słychać w jego głosie zaniepokojenie ale sam sobie na to zasłużył.
Posiedziałem z Davidem jeszcze pięć minut i pojechałam załatwić jakieś ładne kwiatki dla Alby. Nie chodziło mi tylko o to żeby Luiz ją przeprosił i podziękował bo ta dziewczyna jest naprawdę ładna i miła, i mam nadzieję, że David też to zauważy.



Dzisiaj trochę krótko (przepraszam!) ale obiecuję, że następny odcinek będzie dłuższy bo będzie się w nim działo ;). Trochę informacji o Albie, więc możecie ją "bardziej poznać". Mam nadzieje, że ten rozdział wam się podobał. Piszcie jak wrażenia i do następnego! ;*.

środa, 14 sierpnia 2013

Rozdział 2

   To jest jakaś porażka. Człowiek chcę się wyspać, a mu nie pozwolą. Popatrzyłam na zegarek. Była trzecia nad ranem a w domu na przeciwko ktoś bawił się w najlepsze. Byłam jednak tak zmęczona, że poszłam dalej spać.

Godzinę później.

-To już przegięcie! -powiedziałam, bo coś, a raczej ktoś, znów przerwał mój sen. Ale tym razem nie był to hałas. Ktoś pukał, chociaż lepszym stwierdzeniem byłoby walił, w drzwi od domu. 
Pomyślałam, że jak nikt nie zejdzie otworzyć to ten ktoś sobie pójdzie jednak to była strasznie uparta osoba.
Joy pewnie śpi jak zabita, nawet gdyby się paliło i waliło to nie ma szans żeby się obudziła. W takim wypadku byłam zmuszona zejść na dół . 
Było ciemno więc mało co bym się nie zabiła na schodach ale jakoś dotarłam do tych nieszczęsnych drzwi.
Z bólem je otworzyłam, a moim oczom ukazał się dość dziwny widok. A mianowicie trzech chłopaków, albo raczej dwóch młodych mężczyzn a trzeci koło trzydziestki. Tak mi się przynajmniej wydawało. Jeden śmiał się tylko on sam wie z czego, drugi miał poważną minę, a trzeci trzymał się za nos ręką, która była cała we krwi.
-Mogę w czymś pomóc? - zapytałam wkurzonym tonem. 
-Przepraszamy, że o tej godzinie czegoś w ogóle chcemy, ale trochę impreza się za bardzo rozkręciła...
-Tak to słychać - przerwałam mu. Poważny chłopak popatrzył na mnie przepraszającym tonem, a że już nic nie powiedziałam to on wrócił do tego o czym miał mówić.
-...no więc kolega chciał, nie nawet nie wiem co chciał zrobić i chyba nie chcę wiedzieć, ale ma cały nos we krwi i mówi, że zaraz zemdleje, i że go bardzo boli. 
-A co ja mam z tym wspólnego? - nie wiedziałam o co mu chodzi. Co mnie obchodzi jego kolega. Jak się nie umie pić to takie rzeczy się dzieją.
-No chodzi o to, że wszyscy trochę wypiliśmy i do szpitala jechać nie możemy a ja nie wiem co mam robić i miałem nadzieje, że mieszka tu taka miła pani jak ty i mi pomoże. - no i co ja mam teraz zrobić, przecież nie mogę tak po prostu odmówić bo ten chłopak się wykrwawi czy coś w ten deseń.
-No dobrze, wchodźcie. 
-A tak przy okazji jestem John Terry, ten krwawiący to David, a ten głupek to Oscar. - popatrzyłam na wszystkich po kolei i dopiero teraz zauważyłam, że coś mi tu nie pasuje bo wydaje mi się jakbym gdzieś już ich widziała. Ale może to tylko przez zmęczenie. 
-Alba.
Poprowadziłam ich do kuchni. Zapaliłam światło i kazałam temu, jak to powiedział John, krwawiącemu usiąść na krześle.
-Dobra postaraj się nie ruszać przez chwilę a ja zobaczę co ci się stało. - próbowałam go trochę uspokoić i na szczęście podziałało. 
-Dobrze pani doktor, zrobię wszystko tylko niech pani mnie wyleczy bo chyba umieram. - ledwo zrozumiałam bo strasznie bełkotał ale pożałowałam, że jednak zrozumiałam. Popatrzyłam na niego jak na głupka i nic nie odpowiedziałam bo wolałam nie ryzykować. 
Po dokładnym przyglądnięciu się nosowi Davida uznałam, że ja mu raczej nie pomogę. 
-Ja tu raczej nic nie wskóram bo wydaje mi się, że nos jest złamany. Mogę jedynie mu przemyć to z krwi i spróbować zatamować krwawienie ale raczej na pewno musicie pojechać do szpitala. - powiedziałam to już do Johna bo reszta raczej by nie zrozumiała o czym  mówię. Najpoważniejszy z moich "gości" popatrzył na mnie z przerażeniem w oczach.
-Ale jak to? Jesteś pewna, że to złamanie.
-Nie jestem pewna ale na to mi wygląda. 
-No dobrze, pojedziemy do tego szpitala ale musisz jechać z nami. - w tym momencie się chyba przesłyszałam, że niby ja mam jechać z nimi do szpitala?  A niby to z jakiej racji?.
-O nie, nie, nie ! Ja już swoje zrobiłam. Wiecie co dalej robić, a ja wam w tym potrzebna nie jestem.
-Jesteś i to bardzo. Uwierz mi Alba, nie prosiłbym cię o to ale ja też piłem i ty musisz poprowadzić. Mam nadzieję, że masz prawo jazdy. - no to w niezłe bagno się wkopałam. Najwyraźniej nie mam wyboru i muszę jechać. To będzie ciężka noc.
-Mam. Zaczekajcie chwilę pójdę się tylko przebrać.
-Dziękuję ci bardzo. Mam u ciebie wielki dług i zresztą David też. Odwdzięczę się.
Uśmiechnęłam się tylko lekko do niego i poszłam a górę się przebrać.
Po pięciu minutach byłam gotowa i zeszłam z powrotem na dół. Powiedziałam do Johna, że możemy iść więc pomógł Davidovi wstać z krzesła i wyszliśmy z domu.
Podeszliśmy do auta najstarszego.
-Zaczekaj tu chwilę z nim a ja tylko zaprowadzę Oscara . 
Nie miałam innego wyboru jak tylko się zgodzić więc wzięłam kluczyki od auta, pomogłam wsiąść poszkodowanemu i sama wsiadłam za kierownicę. 
Miałam przynajmniej to szczęście, że z bólu mój pasażer chyba zaniemówił i raczej nie palnie jakimś głupim tekstem.
Ciszę przerwał John, który właśnie wsiadł do samochodu.
-Możemy jechać. - jak powiedział tak zrobiliśmy i ruszyliśmy w stronę najbliższego szpitala. 

Jakiś czas później.

Siedzieliśmy już w szpitalu St Thomas około dwóch godzin. Samo czekanie żeby przyjęli Davida na oddział trwało około godziny. Później go zabrali i jak na razie nic więcej, ani ja ani John, nie wiedzieliśmy. 
I w tej chwili zobaczyłam lekarza, który szedł w naszą stronę. 
-Czy któreś z państwa jest z rodziny? -zapytał uprzejmym tonem ale wydawało mi się, że też trochę rozbawionym.
-Nie, ale to my go przywieźliśmy. Co z nim? - odpowiedział mu zawodnik Chelsea. Podczas tego czekania dowiedziałam się od Johna, że on jak i David i Oscar grają w tutejszym klubie Chelsea FC. Pewnie dlatego ich skądś kojarzyłam. 
-Po pierwsze musieliśmy zrobić mu płukanie żołądka żeby trochę wytrzeźwiał a jak już wytrzeźwieje do końca to czeka go mała operacją. Po badaniach okazało się, że wasz przyjaciel ma złamaną przegrodę nosową ale nie jest to bardzo poważne złamanie. - czyli tak jak myślałam, złamany nos. Raczej nie będzie szczęśliwy jak zacznie znów kojarzyć fakty i dowie się co sobie zrobił. Ale sam sobie to zrobił, bywa.
-No to świetnie, trener nas zabije. - Terry się przeraził ale zachował spokój i zaczął wypytywać lekarza o szczegóły. 

Okazało się, że operację mogą zrobić Davidowi jeszcze dzisiaj ale i tak będzie musiał zostać na kolejną noc w szpitalu. Postanowiliśmy więc z moim towarzyszem, że wrócimy do domu a on jutro przyjedzie po swojego przyjaciela. John poszedł jeszcze tylko na chwilę do Davida powiedzieć mu jaki jest plan, po chwili mogliśmy już iśc do samochodu. 

-Naprawdę bardzo ci dziękuję Alba, gdyby nie ty to nie wiem co by się stało. Obiecuje ci, że jak David wyjdzie ze szpitala to pierwsze co to przyjedzie do ciebie i będzie ci dziękował na kolanach. - wyobraziłam sobie ten widok i zaczęłam się śmiać. Piłkarz Chelsea FC, David Luiz, klęczący przede mną i dziękujący za uratowanie jego nosa. Zabawny widok.
-Nie masz za co i naprawdę nie oczekuje jakiś specjalnych podziękowań. Zrobiłam to co musiałam. Macie szczęście, że to ja otworzyłam drzwi a nie moja współlokatorka. 
-Masz współlokatorkę?
-Tak, przyjaźnimy się już kilka lat a mieszkamy ze sobą dopiero od wczoraj.
-Jak to od wczoraj? -wydawał się zdziwiony.
-No normalnie. Od wczoraj mieszkam na stałe w Anglii. Przyleciałam z Brazylii. 
-Ale masz świetny akcent, nigdy bym nie powiedział, że nie jesteś angielką.
-Po prostu  nie pierwszy raz tu jestem.
Terry już nic nie odpowiedział ponieważ właśnie dojechaliśmy na miejsce.Wysiadłam z samochodu i oddałam kluczyki ich właścicielowi.
-Jeszcze raz Ci dziękuję i do zobaczenia Alba.
-Do zobaczenia John. - odpowiedziałam mu i poszłam w stronę swojego domu.




Mamy drugi rozdział a wraz z nim pierwsze spotkanie głównych bohaterów. Mam nadzieje, że się podobało. Zostawiajcie komentarze i do napisania! ;*

sobota, 10 sierpnia 2013

Rozdział 1

   28 czerwiec 2013r. 
-Proszę o zapięcie pasów, zbliżamy się do lądowania ! -ogłaszała kobieta, blondynka koło trzydziestki. Po kilkunastu godzinach lotu nareszcie wyjdę na świeże powietrze. Cel mojej podróży : Londyn. Lecę żeby rozpocząć nowy rozdział w życiu . Lepszy rozdział. 
   Nie pierwszy raz będę w Anglii, mieszka tam moja przyjaciółka Joy. Mimo tego, że dzieli nas pół kuli Ziemskiej to jesteśmy jak siostry. Będziemy mieszkać razem więc nie będę się nudzić znając Ją . Po prostu całe życie z wariatami .Nie mówię, że ja taka nie jestem ale na pewno mam więcej rozumu . 
Tak czy inaczej już lądujemy więc trzeba się przygotować do wyjścia bo mimo, że było lato to w Londynie tak samo jak na całych Wyspach było czasem słońce, czasem deszcz. Przez to musiałam przebrać się w samolocie bo lecę z gorącej Brazylii. 
Z rozmyśleń wyrwał mnie głos tej samej kobiety co wcześniej tyle, że teraz informowała o naszym wylądowaniu, i że można powoli udawać się do wyjścia. 
Na lotnisku ma czekać na mnie Joy więc pomoże mi z bagażami, a miałam ich dość dużo ze względu, że przeprowadzałam się na stałe. Rodzice mają przesłać mi resztę rzeczy w najbliższym czasie. 
   Szłam przez lotnisko szukając przyjaciółki, już miałam zwątpić bo pomyślałam, że ona jak to ona zapomniała, gdy nagle ktoś zasłonił mi oczy.
-Zgadnij kto ? - usłyszałam tylko i od razu się odwróciłam i rzuciłam tej osobie, którą była moja przyjaciółka, w ramiona. Stałyśmy tak chyba z pięć minut. Kiedy już się od siebie odsunęłyśmy zaczął się 'wywiad'. Jak mi się leciało, czy jestem zmęczona i pytanie, które było do przewidzenia czyli czy na pokładzie były jakieś przystojniaki. 
-Niestety muszę Cię rozczarować ale nie. A tak w ogóle to jedziemy do domu czy będziemy tak stać i czekać na nie wiadomo co ? . - zapytałam Joy
-Jedziemy, jedziemy. Sorry ale się na Ciebie zapatrzyłam bo jeszcze bardziej wyładniałaś. Niedługo mnie przebijesz. - no tak, jak zwykle skromna pomyślałam. 
Poszłyśmy do taksówki i pojechałyśmy . Myślałam tylko o tym żeby wziąść prysznic i iść spać. Joy mówiła o czymś do mnie całą drogę ale jej nie słuchałam, byłam za bardzo zmęczona. 
Po godzinnej drodze dotarłyśmy na miejsce . Zapłaciłyśmy kierowcy i poszłyśmy w stronę drzwi teraz już naszego domu. Nie jestem tu pierwszy raz więc nic mnie nie zaskoczyło. Dom nie był specjalnie duży ale też nie był mały, taki idealnie dla dwóch młodych dziewczyn, zbudowany jak większość takich budynków z cegły. Na tyłach był dość duży ogród. Mam w planach go zagospodarować ale zobaczymy co z tego wyjdzie, na razie to muszę się wyspać .
Z pomocą Joy wniosłyśmy walizki do mojego pokoju. Ściany w nim miały kolor lawendowy i wisiały na nich różne zdjęcia i obrazki, meble czyli szafa i komoda były białe tak jak duże łóżko z baldachimem i biurko, na którym postawiłam laptopa . 
Wzięłam potrzebne rzeczy i poszłam do łazienki, która była obok mojego pokoju . 
Po 20 minutach wyszłam zadowolona, że wzięłam odświeżający prysznic i z powrotem udałam się do pokoju by móc odpłynąć w krainę Morfeusza .


W tym samym czasie, kilka ulic dalej. 
   -Stary no weź się pośpiesz ! Nie będę tu stał do rana. - krzyknąłem do telefonu i się rozłączyłem. Mój przyjaciel Oscar jak zwykle się spóźniał. Powinien sobie znaleźć dziewczynę to by może miał jakąś dyscyplinę. 
Siedziałem już w moim samochodzie chyba 15 minut czekając na niego kiedy w końcu zobaczyłem, że idzie w moją stronę. 
-No nareszcię ! Już myślałem, że będę musiał jechać sam. - przyjaciel popatrzył na mnie i się zaśmiał.
-No co ty, nie może mnie ominąć taka impreza. 
Nic nie odpowiedziałem tylko ruszyłem przed siebie. Zastanawiam się trochę dlaczego jedziemy autem jeśli cel naszej 'wyprawy' znajduję się tylko kilka ulic stąd. No ale już nie ważne. Coś czuję, że ta noc nie będzie taka jak inne...


Więc pierwszy rozdział za nami. Może trochę krótki i nudny ale dopiero się uczę i mam nadzieję, że następne rozdziały będą coraz lepsze. Myślę, że do spotkania głównych bochaterów dojdzie w drugim lub trzecim rozdziale ale jeszcze nad tym pomyślę. 
Na razie to chyba tyle. Napiszcie co sądzicie o rozdziale i do napisania (nowy odcinek powinien pojawić się do tygodnia) ! ;)

piątek, 9 sierpnia 2013

PROLOG

    Kiedyś kiedy miałam 7 czy 8 lat pewnego letniego wieczora wybrałam się z moim dziadkiem na łąkę . Oglądaliśmy gwiazdy, mój dziadek opowiadał mi różne historie ze swojego życia, które wielokrotnie już słyszałam, ale najbardziej w mojej pamięci utkwiły dwa szczególne momenty. Jeden z nich to opowieść o tym jak moi dziadkowie się poznali . 
     Było to któregoś deszczowego lata. Babcia nie miała parasola, a była wtedy straszna ulewa, i przypadkiem wpadła na dziadka na ulicy, który użyczył jej swojego schronienia przed deszczem .
Dziadek mówił, że gdy tylko spojrzał babci w oczy to od razu wiedział, że się z nią ożeni. Tak też się stało, mieli szóstkę dzieci, a później gromadkę wnucząt. 
Byłam ulubienicą dziadka, tak przynajmniej mówił on sam . 
     Z tego wieczora zapamiętałam jeszcze jedno. Słowa, których do końca życia nie zapomnę :
„Zawsze celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz będziesz pomiędzy gwiazdami”.
     Rok po tym dziadek zmarł we śnie . Chodziłam wtedy nieprzytomna, nie chciałam jeść ani robić nic innego . Doskonale to pamiętam . Mogłam tylko siedzieć na łóżku i wpatrywać się w sufit, na którym były poprzyklejane gwiazdki . 
     Teraz gdy sama jestem babcią powtarzam moim dzieciom i wnukom słowa, której kiedyś ja usłyszałam . 
Kierując się jego przesłaniem zawsze dążyłam do obranego sobie celu, a nawet jeśli mi się nie udawało to miałam coś z tego, że próbowałam .
Myślę, że dziadek zawsze nade mną czuwał i będzie to robić do końca moich dni . 
     Opowiedziałam wam pewien wątek z mojego życia ale teraz zacznijmy od samego początku …


Jak narazie łatwo poszło. Rozdziały będą pojawiały się w różnych odstępach czasu ale mam nadzieję, że nie będziecie czekali na nie dłużej niż tydzień ;) . Do napisania ! ;*
PS. proszę o zostawianie komentarzy ! to motywuje.

czwartek, 8 sierpnia 2013

BOHATEROWIE

Alba Lopez Barbosa de Sande
ur.23.07.1990r. Salvador, Brazylia


David Luiz Moreira Marinho


ur.22.04.1987r. Diadema,Brazylia


Joy Griffin

ur.10.08.1990r Sheffield, Anglia, Wielka Brytania


Oscar dos Santos Emboaba Júnior


ur.9.09.1991r Americana,Brazylia


John George Terry

ur.7.12.1980r Londyn, Anglia, Wielka Brytania

Inni: 
  • piłkarze i pracownicy Chelsea FC
  • rodziny bochaterów



    No więc bochaterów mamy, myślę, że prolog dodam już jutro. Do napisania ! ;) . 

POCZĄTEK !

   Jak widać zaczynam pisać opowiadanie o Davidzie Luizie, mam nadzieję, że dotrwam do końca i, że będę miała czytelników (chociaż kilku), którzy mi w tym pomogą ;) .
Niedługo powinni pojawić się bochaterowie (może nawet dzisiaj) więc nie pozostaje mi nic jak zprosić was do czytania ! . ;)