Jak na razie szło dobrze. Po wstaniu z łóżka poszłam wziąć prysznic po którym ubrałam się w zwykłe domowe ubrania bo nie planowałam dzisiaj nigdzie wychodzić z tego powodu, że wstałam dosyć późno a muszę jeszcze rozpakować walizki. Skończyłam chyba po dwóch czy trzech godzinach, była już szesnasta. Z obolałymi plecami poszłam do Joy.
-Bąbelku zjemy coś, bo od rana nic nie miałam w ustach? - zapytałam na wstępie bo byłam naprawdę głodna, zresztą ja zawsze. Co jak co ale apetyt miałam wielki, dzięki Bogu nie było tego po mnie widać.
-No spoko, tylko w domu nic nie ma.
-To zamówimy. Może być chińskie?
-Tak, tylko z tej samej knajpy co zawsze i dla mnie to co zwykle.
-Okej.
Z pokoju Joy przeniosłyśmy się do kuchni. Kiedy znalazłyśmy numer do restauracji zadzwoniłam i złożyłam zamówienie. Z racji, że moja przyjaciółka też była żarłokiem trochę tego było. Zamówiłyśmy pierożki po chińsku w sosie słodko-kwaśnym, kurczaka po wietnamsku, polędwiczki smażone na maśle z czosnkiem, krewetki w cieście sezamowy, ryż smażony z warzywami i do tego sos czosnkowy i sos chili. Mimo, że było tego dużo to przy nas nic się nie zmarnuje.
Miły pan, który odbierał zamówienie poinformował mnie, że jedzonko powinno dojść do godziny więc nie pozostało nic innego jak czekać.Poszłyśmy do salonu i włączyłyśmy telewizję, w której jak zwykle nic nie było więc stanęło na jakimś programie muzycznym.
-Alba? - usłyszałam po jakiś dwudziestu minutach czekania.
-Słucham?
-Ja...ja chciałam się ciebie zapytać jak ty się czujesz? - o co jej znowu chodziło, jak niby mam się czuć.
-No normalnie, a jak mam się czuć? O co chodzi?
-Pytam jak się czujesz po tym wszystkim co się stało te trzy miesiące temu? Jeśli nie chce to nie musimy o tym rozmawiać ale widzę, że to cię nadal gryzie. - no to mnie zgięła, spuściłam wzrok na dywan bo nie wiedziałam co mam robić. Nie wiedziałam czy chcę o tym zapomnieć czy nie ale jednego byłam pewna, nie mam siły o tym na razie rozmawiać. Już miałam jej odpowiadać kiedy usłyszałam moje wybawienie. Dzwonek do drzwi.
-Otworzę, to pewnie jedzenie. - i tak kończąc temat, z wielką ulgą, wyszłam z pomieszczenia, w którym nadal była moja współlokatorka i skierowałam się w stronę drzwi. Złapałam za klamkę i otworzyłam. Jakież było moje zdziwienie kiedy zamiast zobaczyć dostawcy z jedzeniem, którego się spodziewałam zobaczyłam róże. Bardzo dużo róż. ;Tyle, że mogłoby się wydawać, że cały świat porosły te piękne kwiaty i zakryły wszystko.
Po chwili zza bukietu zaczął wyłaniać się świat a wraz z nim osoba, która owy bukiet trzymała. Tą osobą był nie kto inny jak David Luiz. Czyli jak się domyślam Johnny dotrzymał swojej tajemnicy.
-Cześć, chciałem cię przeprosić za to, że musiałaś się fatygować w środku nocy i podziękować ci, że mi pomogłaś, nie wiem co by było gdybyś się nie zgodziła pomóc. I naprawdę mi głupio, a to dla ciebie. - skończył swoje "przemówienie" i podał mi kwiaty.
-Dziękuję i nie ma za co, ale naprawdę nie musiałeś kupować tych kwiatów. Przecież to musiało kosztować majątek.
-To i tak nie dorównuje temu co ty zrobiłaś więc je po prostu weź i nie dyskutuj. - powiedział to jak jakiś dyktator ale ze śmiechem więc ja też się zaśmiałam i wzięłam bukiet.
-W takim razie dziękuję, są piękne. Wejdź, wstawię je do wody. - odwróciłam się i poszłam w stronę kuchni a za mną David. Znalazłam odpowiedni wazon, nalałam do niego wody i wstawiłam róże. Popatrzyłam na mojego gościa, a właściwie to na jego nos.
-A tak w ogóle to jak tam twój nos? - miał jeszcze opatrunek, ale nie duży.
-Powiedzmy, że może być. Nie zagram w najbliższym meczu i przez miesiąc będę miał specjalną maskę na mecze i treningi. - nie był zbyt szczęśliwy gdy to mówił.
-Ciesz się, że to nie było nic groźniejszego bo naprawdę to nie wyglądało za dobrze. Pamiętasz w ogóle jak ty to zrobiłeś?
-Chciałbym. A tak poza tematem to może...tzn. nie musisz się zgadzać bo to tylko taka propozycja i wiesz...
-O co chodzi? Nie gryzę, możesz spokojnie powiedzieć. - zabawnie to wyglądało kiedy facet, który jest wyższy ode mnie o jakieś dwie głowy albo nawet więcej boi się mnie o coś zapytać.
-Noo, chciałem się zapytać czy może masz ochotę na spacer czy coś? - i kiedy miałam mu już odpowiedzieć kolejny raz dzisiejszego dnia mi przerwano.
-No Alba co ty tam robisz?! - krzyk Joy przeszył cały dom jak nie cały Londyn. Zupełnie o niej zapomniałam. Popatrzyłam na drzwi od kuchni i zobaczyłam w nich przyjaciółkę, która wyglądała jakby zobaczyła ducha.
-Joy to David, David to moja przyjaciółka Joy. - przedstawiłam ich sobie a oni podali sobie ręce.
-Mówiłam ci, że następnym razem mnie przedstawisz a ty mi nie wierzyłaś. Ja zawsze mam rację. - nie zawsze, tylko teraz, pomyślałam ale nie powiedziałam tego na głos bo zaraz by był wykład.
-To ja już będę szedł. - Luiz przerwał ciszę.
-Nie zostaniesz? Właśnie czekamy na jedzenie. - byłam dość uprzejmą osobą więc zapytałam z grzeczności. -Nie, muszę już lecieć bo mam wizytę u faceta, który robi te maski.
-No trudno, chodź odprowadzę cię. - wyszliśmy z kuchni. Odprowadziłam go do drzwi.
-Co do tego spaceru to chętnie, wpadnij jutro tylko nie za wcześnie bo nie jestem rannym ptaszkiem. - powiedziałam kiedy już miał odchodzić.
-Spoko. To do zobaczenia jutro.
-Do zobaczenia. - odparłam a on odszedł z uśmiechem na twarzy.
Stałam tak jeszcze w drzwiach dopóki David nie odjechał i nawet nie zamykałam drzwi bo właśnie w moją stronę zmierzał pan z naszym zamówieniem.
No to macie kolejny, akcja powoli się rozwija. Jak mogliście przeczytać Alba ma pewną tajemnicę, ale niedługo dowiecie się o co chodzi. Następny rozdział za tydzień.
Zapraszam do komentowania, pozdrawiam i do następnego ! ;* .